Lewinson udowadnia, że polszczyzna nie musi się wstydzić i nie jest ubogą krewną angielszczyzny, posiadającą garść tanich określeń aktywności erotycznych czy części ciała ludzkiego, które zazwyczaj biorą udział w akcie płciowym. Raczej to my, użytkownicy języka polskiego, pozbyliśmy się wielkiej części dziedzictwa stworzonego przez naszych pisarzy, zostawiając sobie skromny i dość prostacki zbiór słownictwa. To efekt dominacji kultury katolickiej, poddającej współżycie opresji oraz szantażującej piętnem grzechu ludzi znajdujących w seksie radość i spełnienie, a nie wyłącznie obowiązek prokreacyjny. Monumentalne dzieło Lewinsona pokazuje, że przez stulecia język polski dorobił się imponującego zasobu leksykalnego w dziedzinie seksualności.
Naturalnie większość z tych słów wyszła już z obiegu i przywracanie ich do użytku mogłoby wywołać śmiech, a nie podniecenie, ponieważ przynależą do minionych epok. Natomiast mnogość synonimów, jaka znajduje się w słowniku, może być ratunkiem dla zrozpaczonego pisarza, męczącego się nad sceną erotyczną i desperacko szukającego zamiennika dla obscenicznego określenia penisa, waginy czy piersi. Może wrócą jeszcze dobre czasy dla polskiej literatury zawierającej silny komponent erotyki? Mamy stulecia do nadrobienia! Ten słownik jest prawdziwym zwycięstwem galaktyki Gutenberga nad uniwersum algorytmów! z Przedmowy Krzysztofa Vargi